wtorek, 14 sierpnia 2018

Rozdział XVII: Ile czasu musi minąć by...


 SZOK! 
BOŻE NIEWIERZE!
Tak, to się stało, zapraszam na kolejny rozdział!
Przygotujcie się na jazdę bez trzymanki rollercoasterem błędów interpunkcyjnych. Ok, może nie aż tak, ale przepisuję to o 2 w nocy i chcę już to wypuścić na wolność a siebie położyć spać także :')
 ENDŻOJ!
PS.Zdaje sobie sprawę, że po... 3(?) latach, nawet  najbardziej wytrwałe osoby, nie będą pamiętać co tu się działo, więc polecam zerknąć na 3 wcześniejsze rozdziały. Więcej i tak nie zobaczycie, bo je odopublikowałam, żeby przepisać i wrzucić na nowo, tylko już takie, których nie (aż tak) wstyd pokazywać komuś na oczy. Serio, sama je znów przeczytałam i ojezusie, one są szkodliwe. Przepraszam, miałam 15, ja nie wiedziałam...
PSS. Jeśli poprzedni rozdział ma bardzo małą czcionkę, to przepraszam. Męczyłam to tyle czasu, ale nie mam pojęcia czemu tak jest i jak to naprawić :'c


 Zbliżające się lato z dnia na dzień bardziej dawało o sobie znać. Zamknęłam oczy i pozwoliłam by delikatne promienie wiosennego słońca ogrzewały moją twarz.

- Halo, halo. Nie zasypiaj mi tu. – Wesoły głos dobiegł moje uszy a zaraz po tym poczułam piekące zimno na policzku. Odsunęłam się gwałtownie i zobaczyłam dłoń trzymającą kubek z koktajlem kilka cali przede mną.

- Czekoladowy?

- Oczywiście. – Zapewnił z uśmiechem. Podał mi napój i wygodnie rozsiadł się na murku obok mnie.

- Dzięki. – Wzięłam spory łyk. Przyjemny chłód rozszedł się po mojej klatce piersiowej a cukier natychmiast ożywił myśli. – Szczerze myślałam, że tylko żartowałeś, gdy pisałeś o tych odwiedzinach.

- Taki był plan. – Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech tak szeroki, że byłam w stanie zobaczyć jego charakterystyczne kły. Od małego takie miał, wyglądał przez to trochę jak kot.

- Nic się nie zmieniłeś.

- No co ty? Tylko popacz jak wyrosłem! – Odłożył swój kubek i zeskoczył z kamiennej ścianki, na której siedzieliśmy. Rozkładając ręce obrócił się kilka razy pod koniec niemal wpadając na rower przejeżdżający tuż za nim. To wszystko tak bardzo było do niego podobne. Ale musiałam przyznać, że miał trochę racji. Nie był już dziesięciolatkiem, tylko chłopakiem za którym niejedna licealistka by się obejrzała. Choć nadal miał w sobie taki dziecięcy urok.

- Ale ty też jesteś inna niż kiedyś.

- Inna?

- Doroślejsza. – Sprostował szybko.

 - Doprawdy? – Zaśmiałam się. – To chyba było nieuniknione. Trochę się jednak działo przez te kilka lat.

- Chyba u ciebie. Wiesz, jak się nudziłem po twoim wyjeździe! – oznajmił z lekkim wyrzutem.

- No dobra już, już. A teraz mów mi o wszystkim. – Oparłam głowę na dłoni wsłuchując się w opowieści blondyna, co jakiś czas sięgając po picie. Spędziliśmy nad rzeką ładnych parę godzin wspominając dzieciństwo i wymieniając się relacjami z naszych obecnych codzienności. Czas dawno mi tak miło nie upłynął. Jego obecność jakby oddała mi namiastkę tego spokoju, którego w ostatnich tygodniach tak bardzo mi brakowało.

 Słońce zaczynało powoli chować się za horyzontem, więc i my zaczęliśmy się zbierać. Tak powoli, krok po kroku, ruszyliśmy w stronę mojego domu. Coraz mniej promieni padało na miasto a czerwień nieba ustępowała zmierzchowi. Mimo, że miałam na sobie szkolną marynarkę, czułam jak raz za razem przechodzą mnie dreszcze.

- A właśnie. – zwróciłam się do chłopaka – Masz gdzie spać?

- Tak, spokojnie. Kumpel zgodził się mnie przenocować. Rano wsiadam w pociąg i zwijam się do domu.

-Aha, to dobrze. – Zerknęłam na lampę, która właśnie się zapaliła. W ślad za nią poszły inne stojące wzdłuż ulicy, tylko podkreślając, jak ciemno było wszędzie tam, gdzie ich światło już nie docierało.

- A tak, poza tym… - Zaczął, lecz ton jego głosu się zmienił. Zdawało się, jakby nie był pewien się czy kontynuować. Utkwił wzrok gdzieś w ziemi a ręką złapał się za kark. – Wszystko u ciebie w porządku?

-Hm? Tak… - Przeciągnęłam odpowiedź, zastanawiając się co ma na myśli. – Ale czemu pytasz? Wyglądam jakby coś było nie tak?

- Nie, nie! – Zaprzeczył nerwowo. – Po prostu nie ma z tobą kontaktu i…

- Co? O czym ty mówisz? Przecież wiesz gdzie mieszkam, ostatnio często piszemy ze sobą piszemy…

- Ale to nie o mnie chodzi.

Nastała cisza. Z każdym jego słowem coraz bardziej nie wiedziałam do czego zmierza.

- Twoja mama się martwi. – Wtedy zrozumiałam, dlaczego tak nie chciał tego mówić. Obrzuciłam go oskarżycielskim spojrzeniem.

- Rozmawiałeś z nią? – syknęłam.

- Po prostu chciała, żebym sprawdził czy nic złego się nie dzieje. Nie odpisujesz jej, a ona…

- A, czyli przyjechałeś tu tylko po to.

- Co? Nie, to nie tak. Przypadkiem dowiedziała się, że chcę cię odwiedzić. – Język mu się plątał, a każda sekunda tłumaczeń wprawiała go w większe zakłopotanie. Ja także nie miałam ochoty dalej o tym rozmawiać.

- Lepiej będzie jak już pójdę do domu. Ty też powinieneś wracać, twój kolega będzie się martwił. – Spokój z jakim to mówiłam przeraził nawet mnie. Obróciłam się plecami do chłopaka a mimo to, byłam pewna tego jaki ma wyraz twarzy.

-Shi-chan, daj spokój. Jest twoją matką, to chyba normalne, że chce wiedzieć czy wszystko gra. Z resztą, niepotrzebnie ci o tym mówiłem. – wymamrotał zrezygnowany.

- Masz racje, niepotrzebnie. Wracam do domu, cześć. – Ruszyłam przed siebie.

- Czekaj! Odprowadzę cię! – zawołał.

- Poradzę sobie! – rzuciłam przyśpieszając kroku, aby jak najszybciej zniknąć za zakrętem. Nie poszedł za mną, nigdy tego nie robił i choć przez moment się wahał, to koniec końców wracałam jedynie w towarzystwie przekleństw tkwiących na końcu języka. Jak dobrze, że przez zaciśnięte zęby nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa.

Rozstaliśmy się niedaleko mojego mieszkania, więc nie minęło kilka chwil, gdy wspinałam się po schodach prowadzących na moje piętro. Zanim weszłam natknęłam się na Kuroko, który jak zwykle o tej porze wychodził, żeby wyprowadzić psa. Przywitał się i zapytał jak minęło mi spotkanie z przyjacielem. W odpowiedzi jedynie zatrzasnęłam z sobą drzwi. Byłam tak zdenerwowana, że tylko na to było mnie stać. Szybko tego pożałowałam, ale nie byłam w stanie by wyjść i mu to wytłumaczyć. Chciałam tylko, aby ten dzień dobiegł końca tak szybko jak to możliwe. Nawet nie zapalałam światła. Potykając się o meble i kilka innych rzeczy dotarłam do sypialni i zasnęłam ciągle będą ubrana w szkolny mundurek.




Nazajutrz, gdy szłam z Kuroko na stację czułam się nieswojo. Chłopak nie jest typem gaduły, ale a cisza była inna niż zazwyczaj. Nieco mnie to dobijało.

- J-Jeśli o wczoraj, to…

- Nie ma o czym mówić. – Przerwał mi widząc, jak próbuję szukać słów.

- Ale…

- Masz swoje sprawy i nie powinienem w nie ingerować. – Nie było w jego głośnie złości, ani nawet wyrzutów. – Ale jeśli kiedykolwiek będziesz mieć problem, to pamiętaj, że zawsze możesz się do mnie zwrócić. – Dodał, tym razem z łagodnym uśmiechem.

Jego słowa były niczym plasterek, który koił moje zszargane nerwy. Wtedy dostrzegłam, że napięcie, które czułam w powietrzu, było jedynie moim wyobrażeniem. Odetchnęłam i spojrzałam na niego z uśmiechem pełnym ulgi.

-Jeny… Jesteś po prostu za dobry.





W szkole moje myśli szybko odbiegły od wczorajszej rozmowy. Wystarczyło, że zadzwonił dzwonek a po przestąpieniu progu klasy, moje oczy natrafiły na posiadacza płomienno-czerwonych włosów. Natychmiast wróciły wspomnienia deszczowego wieczoru, a razem z nim ścisk w gardle i czerwone policzki. Najwyraźniej wczoraj byłam jeszcze w szoku, dlatego zachowywałam się względnie normalnie, jednak teraz to wszystko zaczynało do mnie coraz bardziej trafiać.

Przez większość dnia go unikałam, a gdy nie było takiej możliwości próbowałam udawać, że go ignoruję. Nie łudziłam się, że w to uwierzy, ale nie było mnie stać na nic innego. Z resztą, chyba mu to nie przeszkadzało. Sam również nie rwał się do tego, by ze mną rozmawiać czy nawiązywać jakikolwiek kontakt. Nie umiałam powstrzymać oczu, które każdy moment mojej nieuwagi wykorzystywały, aby zerknąć w jego stronę. Wpatrywał się w widok za oknem, tak jak to miał w zwyczaju robić podczas mniej istotnych lekcji. W czasie korepetycji też miał taki wyraz twarzy, oczywiście poza tymi fragmentami, gdy celowo pytałam go kilkukrotnie o jakiś banał, tylko po to, żeby zobaczyć jak zaczyna się irytować. Wtedy wydawał mi się być nawet trochę śmieszny. Przypominając sobie to, coś do mnie dotarło. Byłam w szoku, gdy się nagle zorientowałam, że mimo iż moje myśli w tamtej chwili skupiały się wokół niego, to nie czułam ani krzty irytacji czy gniewu. Nie umiałam pojąć tego, dlaczego tak było, a nawet nie chciałam tego zaakceptować. Byłam przyzwyczajona do tej permanentnej nienawiści jaką go darzyłam, więc gdy ni stąd ni zowąd zniknęła, poczułam swego rodzaju pustkę. Jednak to nie było najgorsze. Nade wszystko drażniło mnie to, że na myśl o tym, jak znów mamy stać tylko pałającymi wzajemną niechęcią rówieśnikami ze szkoły, czułam smutek. Nic innego. Najzwyczajniej w życiu było mi przykro.




Powrót ze szkoły nie był taki jakiego oczekiwałam. Przed Kuroko musiała udawać, że wszystko jest w porządku, choć oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda. Słaba ze mnie aktorka, dlatego po powrocie czułam tak wielką ulgę. Mogłam dać ujście emocjom, które tłumiłam i chowałam za uśmiechem przez pół dnia. Nie byłam zachwycona tym co doprowadzało mnie do tego stanu, ale bezsensem było złudne przekonywanie samej siebie, że tak będzie lepiej. Nie będzie. Jak bardzo by mnie to nie irytowało, prawdą było, że przyzwyczaiłam się do jego towarzystwa. A nawet, przywiązałam się do niego. Tak samo weszło mi w nawyk, żeby w przerwie między powrotem ze szkoły, a początkiem korepetycji sprzątać mieszanie i parzyć herbatę. Tak też teraz, mimo ogólnego porządku doszukałam się kilku rzeczy, które mogłam poprawić, jednak nie było sensu szykować kubków i wstawiać wody. Zamiast tego usiadłam na ziemi i oparłam plecy o bok kanapy. Utkwiłam przygaszony wzrok w oknie, wsłuchując się w odgłosy kropli obijających się o szybę. Tak jak wczoraj słońce kąpało miasto w swoich delikatnych promieniach, tak dziś niebo zmyło z siebie cały kolor, zalewając okna szarymi stróżkami deszczu. Lubiłam gdy padało. Ten zapach, dźwięk i to jak kołysały mnie one do snu, co też robiły w tamtej chwili. Będąc na granicy świadomości, coś brutalnie sprowadziło mnie z powrotem do rzeczywistości. Słysząc dzwonek podniosłam się i nieco chwiejnym krokiem ruszyłam do drzwi, próbując po drodze doprowadzić się do całkowotego porządku. To co ujrzałam za progiem było jak zimny prysznic.

- Co… ty tutaj robisz? – Stałam jak wryta i nie wierzyłam własnym oczom.

- Od pewnego czasu przychodzę tu niemal codziennie o tej samej porze. Powinnaś to już przyswoić. – stwierdził jak gdyby nigdy nic.

- Czekaj, co?! Ale przecież te całe korepetycje już się skończyły.

- Kto tak powiedział? – zapytał unosząc jedną brew najwyraźniej się dziwiąc.

- No przecież napisałam ten test. Zdałam go!

- Mhm… Na ile procent?

- 53? – Sama nie byłam pewna czy to była odpowiedź czy jednak pytanie.

- No właśnie. – skwitował krótko.

- To ponad próg zaliczenia, więc o co chodzi?

- Naprawdę sądzisz, że jako twój korepetytor będę usatysfakcjonowany marnymi 53%?

- Ja jestem.

- To by tłumaczyło, dlaczego tak źle ci idzie. Na szczęście twoje zdanie jest tutaj akurat mało istotne.

- Co? – Chłopak minął mnie bez najmniejszego wzruszenia i skierował się do salonu zupełnie ignorując moje zdziwienie.

- Naprawdę sądzisz, że pozwolę, aby ktoś kogo JA nadzoruję, zakończył naukę na poziomie ledwo przeciętnym? – Zatrzymał się i obrócił głowę by na mnie spojrzeć. - Będę cię uczył puki sam nie uznam, że twoje wyniki są zadawalające.

- Ale!

- Skończyłem rozmowę na ten temat. Przejdźmy do kolejnego. „Funkcja wymierna” jeśli się nie mylę. – stwierdził spokojnie z ironicznym uśmiechem na twarzy, po czym zdjął buty i ruszył przed siebie. Ja za to stałam nieruchomo i jeszcze przez chwile wpatrywałam się w miejsce, z którego przed chwilą odszedł. Nie byłam pewna czy to zdarzyło się naprawdę, czy jednak dźwięk dzwonka wcale mnie nie obudził, a to wszystko tylko mi się śni. Pomimo tego, że to mogło być tylko moją wyobraźnią, czułam swego rodzaju spokój i radość, że ten jeszcze jeden raz mogłam wrócić do swojej rutyny i ten pierwszy raz ją docenić.

Szczerze, trochę nie wierzę, że przeczyta to ktoś, kto lata temu śledził moje nieudolne próby pisania opowiadania. Mimo to, kiedyś, gdzieś, ktoś obiecał, że nieważne co, ta historyjka doczeka się swojego finału. Ta więc, może i to była największa przerwa między rozdziałami w mojej karierze, ale jak powiedziałam, tak też chce zrobić i mimo wszystko będę konturować to co zaczęłam... Tylko w odświeżonej wersji :) 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział XVI: A wtedy pojawił się On.

Nim zaczniesz czytać, lepiej wróć do poprzedniego postu żeby mniej więcej połapać się w sytuacji XD A, i uprzedzam, rozdział wyszedł mi w chuj dlugi XD Sama się dziwię że tyle tego wyszlo więc z góry sorki ^^

Gdy tak siedziałam, i z każdą sekundą mokłam coraz bardziej, zastanawiałam się co mam powiedzieć. Układałam w myślach dialog i przygotowywałam się na każdą możliwą odpowiedź. Było to jednak dosyć trudne, bo z każdej strony byłam atakowana przez fale zimnego powietrza. Ratowało mnie jedynie to, że byłam w parku i otaczały mnie drzewa, więc wiatr nie był tak odczuwalny jak przedtem. Zimne krople jednak nie odstępowały mnie na krok. Co rusz któraś zsuwała się z liścia i rozpryskiwała na mojej głowie. Zaczęłam pocierać o siebie rękoma i chuchać na dłonie żeby je ogrzać. Nic to nie dało. Były całkowicie przemoknięte i skostniałe. Wepchnęłam je do kieszeni i zaczęłam powoli obracać głową wokół siebie. Park był okrągły i nieduży, więc przez prześwity drzew mogłam dostrzec drogę, chodnik i zlepione jedna przy drugiej kamienice. Jak na bardziej klasyczne budowle, wyglądały zaskakująco nowocześnie. A przynajmniej tak mi się zdawało, choć mogła mnie zmylić panująca wszędzie lekka mgła. Deszcz nie ustawał a z każdą sekundą powietrze zdawało się ochładzać. Wychyliłam głowę ku górze i wpatrywałam się w zachmurzone niebo. W tej chwili jedna ze złośliwych kropli wpadła mi do oka, a to zaś zaczęło mnie potwornie szczypać. Schyliłam się gwałtownie i zaczęłam trzeć dłońmi o powiekę. Po chwili ból ustał i pozostało tylko lekkie pieczenie i zamazany wodą obraz. Widziałam na tyle żeby móc spokojnie iść, jednak miałam problem z dostrzeżeniem drobniejszych szczegółów.
Nagle usłyszałam szurnięcie ze strony prawego wyjścia z parku. Szybko przeniosłam wzrok w tamto miejsce i okazało się, że słuch mnie nie myli. Stał tam chłopak ubrany w ciemnoczerwoną bluzę z kapturem naciągniętym na głowę. Podniosłam się i zaczęłam iść w jego stronę. Mimo że panował półmrok, a do tego jedno moje oko było zamglone, mogłam spokojnie stwierdzić że to Akashi. Z każdym krokiem, zaczynało mi się robić goręcej ze strachu, a moje kolana wydawały się być zrobione z waty. Małymi kroczkami podążałam prosto przed siebie, gdy dostrzegłam, że chłopak również ruszył w moja stronę. Poczułam ścisk wokół gardła, a nogi zaczęły mi się lekko trząść z nerwów. Mimo tego, cały czas szłam naprzód. Kiedy chłopak był już na tyle blisko, żeby mógł mnie usłyszeć, zaczęłam mówić.
-N-No bo wiesz . . . Ja chciałam tylko . . . - Spojrzałam przed siebie. Chłopak ani myślał się zatrzymywać. Tym samym tempem szedł przed siebie, coraz bardziej zmniejszając dzielący nas dystans. -Ej, co ty robisz . . .? - zapytałam zmieszana gdy złapał moje nadgarstki uniemożliwiając mi odsunięcie się. Zbliżał się coraz bardziej a gdy wiatr poruszył jego kapturem, odsłaniając skrawek twarzy, doznałam szoku. To nie była osoba na którą czekałam, ale ktoś zupełnie mi obcy!
Nie wiedziałam jak mam zareagować.
-Puść mnie! - krzyknęłam, na co on odpowiedział zwykłym parsknięciem, jeszcze mocniej zaciskając swoje dłonie. Bolało mnie to, jednak szarpanie się nic nie dawało. Z każdym jego krokiem w przód, ja robiłam jeden w tył. Bałam się go. Zaczęłam się rzucać i krzyczeć żeby ktoś mi pomógł, jednak nikogo tam nie było. Miotałam się we wszystkie strony próbując się uwolnić. Szukałam pomocy. Rozglądałam się we wszystkich kierunkach. Lewo. Prawo. Za sobą także. Jednak nie było nikogo. W pewnym momencie zaczął ciągnąć mnie za bluzę, zupełnie nie zwracając uwagi na moje wrzaski. Był wyższy i silniejszy. Nie miałam szans. Z tej bezsilności chciało mi się płakać, jednak nie poddawałam się. Usiłowałam machać rękami, kopać go i deptać, ale nic nie skutkowało. Nagle zauważyłam że jedna z jego rąk, niebezpiecznie szybko przenosi się na moje ramie. Przestraszyłam się i szybko zacisnęłam powieki licząc na to, że to się nie dzieje na prawdę. Nic nie widziałam. Poczułam że tracę grunt pod nogami. Poślizgnęłam się na mokrym chodniku i z hukiem upadłam na ziemię.
Gdy po paru sekundach otworzyłam oczy, moje zdziwienie ani odrobinę nie zmalało. Tuż przede mną widziałam mojego napastnika, lecz teraz, w zupełnie innej wersji. Siedział po środku niewielkiej błotnej kałuży, trzęsąc się i wypowiadając jakieś mało słyszalne słowa. Spojrzałam przed niego. Stał tam chłopak niższy i wyglądający o wiele bardziej niepozornie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo pod tą przykrywką czaił się prawdziwy demon. Człowiek, który przed chwilą wydawał się twierdzą nie do pokonania, teraz drżał od jego śmiercionośnego spojrzenia. Nie umiał nawet wydukać jednego słowa. Ja z resztą nie byłam lepsza. Wpatrywałam się w to oszołomiona i mimo, że to wszystko trwało zaledwie pare sekund, ja miałam wrażenie że czas na chwilę zwolnił.
Tym razem nie miałam już cienia wątpliwości, że jest to osoba na którą tu czekałam. I jak zwykle, pojawił się w najbardziej odpowiedniej chwili. Sprawiał wrażenie jakby był wysłannikiem piekieł, jednak w tej chwili był dla mnie jak zbawca. Wtedy zrozumiałam co miał na myśli Kise.
-Na co czekasz? - zapytał śmiertelnie poważnym tonem. Nieznajomy jedynie wzdrygnął się i szybko uciekł, prawie potykając się o własne nogi. Odbiegł nie wiadomo gdzie, jednak jeszcze przez chwile było słychać jak biegnie po mokrym chodniku, a woda pluska mu pod butami. Chłopak powodził za nim wzrokiem aż ten zniknął gdzieś z parku, a następnie zwrócił się do mnie.
-Nic ci nie je-
-Dziękuję! - Przerwałam mu własnym krzykiem. Szybko podniosłam się z ziemi i uwiesiłam ręce na jego ramionach -Tak strasznie się bałam - Cieszyłam się że tu był i mi pomógł, zresztą, już nie pierwszy raz. Zacisnęłam ręce wokół jego szyi, opierając głowę o jego ramie. Ogarnęło go nie małe zdziwienie, bo przez chwilę stał w miejscu i zdawał się nie wiedzieć jak zareagować. Ale nie dziwiłam mu się, po tym jak ostatnio skończył się podobny akt z mojej strony, na jego miejscu sama byłabym zakłopotana. Teraz jednak nie myślałam o tym co było wcześniej. Cieszyłam się że wszystko się dobrze skończyło, chociaż nadal lekko się trzasłam. Wiedziałam że już nic mi nie grozi, ale mimo tego w dalszym ciągu byłam przerażona tym co mogło się stać.
-Ja . . . chciałam ci podziękować. - wyszeptałam mu koło ucha.
-Już mi to mówiłaś. Nie musisz się powtarzać. - Jego głos brzmiał tak jak zwykle. Był poważny i lekko znudzony, jednak tym razem było w nim jeszcze coś innego.
-Ale mi nie chodzi tylko o to przed chwilą.
-Hm? - Obrócił głowę lekko w moją stronę i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Zadzwoniłam po ciebie, bo chciałam cie przeprosić. - Jego twarz wrażała nie małe zdumienie, jednak nie odezwał się i słuchał dalej. - Bo . . . Bo ja cały czas tylko narzekałam na ciebie i resztę. Dopiero dzisiaj jak rozmawiałam z Kise, to zaczęłam na to patrzeć inaczej . . . Tyle razy mi pomagałeś i w ogóle, a ja ani razu nawet ci nie podziękowałam. Zawsze miałam do ciebie o coś pretensje, a tak naprawdę to nie miałam nawet do tego powodów. Coś sobie ubzdurałam i tyle. Ale teraz chciałam cię przeprosić i podziękować ci za to wszytko. - Gdy skończyłam nastała cisza. Nie widziałam jego twarzy, a jedyne co słyszałam to deszcz obijający się o liście i moje serce, które waliło mi jak dzwon. Nadal się nie uspokoiłam po tym, co miało miejsce chwilę temu, a to jak blisko chłopaka się wtedy znajdowałam, wprawiało mnie w jeszcze większe nerwy. Myślałam że jest na mnie zły i chciałam się odsunąć, jednak w tym momencie poczułam że coś przyciąga mnie z powrotem. Obejrzałam się za siebie. Zauważyłam jego ręce splecione na moich plecach. Od tego widoku nagle zrobiło mi się strasznie ciepło. Miałam wrażenie że płonie mi cała twarz, a to coś w klatce piersiowej nagle zaczęło bić jeszcze szybciej. Nie wiedziałam co powinnam wtedy zrobić jednak z amoku ponownie wyrwał mnie jego cichy głos.
-To nie ty powinnaś przepraszać. - wymruczał pod nosem, tak jakby nie chciał żebym to usłyszała. Nie rozumiałam co chciał przez to powiedzieć więc chciałam go zapytać, jednak nie było mi to dane. Wszystko przerwał coraz głośniejszy, znajomy głos, który z każdym krzykiem wydawał się do nas zbliżać. Na początku to był tylko jakiś niewyraźny szum, jednak po paru sekundach zaczynał być bardziej dokładny. - . . chi . . . .icchi . . . Ricchi! - ,,To moje imię?'' - pomyślałam i odwróciłam się w stronę źródła dźwięku. Wtedy był już całkowicie wyraźny i zrozumiały.
-Ej! Ricchi! Gdzie jesteś?! - Zauważyłam biegnącego w naszym kierunku znajomego mi blondyna, który rozglądał się po wszystkich stronach. Gdy zorientowałam się w sytuacji, odskoczyłam od Akashi'ego jak poparzona, udając że nic się nie stało, a w tej samej chwili, zbliżający się krzykacz zauważył nas. Podbiegł zdyszany i chwycił mnie dłońmi za ramiona.
-Oszalałaś?! Czemu tak uciekłaś bez wyjaśnień ani niczego?! Wiesz jak się przestraszyłem jak mi znikłaś z oczu?! - Panikował próbując łapać oddech po biegu.
-E . . . Soreczka że tak wybiegłam bez słowa. - Uspokajałam go - Ale tak właściwie, to co ty tutaj robisz?
-Jak to co? Martwiłem się i pobiegłem za tobą. Ale przestraszyłam się jak cie gdzieś zgubiłem, więc zacząłem biegać po okolicy i wołać. - Nadal nie umiał się uspokoić i przypatrywał się mi, jakby chciał sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku.
-Spokojnie Ryota. Nic jej się nie stało. Cały czas była ze mną. - Z boku dobiegł nas spokojny głos czerwonowłosego. Kise odetchnął z ulga i puścił moje ręce.
-To dobrze. - Westchnął - Ale chwila. Czyli że ja przerwałem wam rozmowę?! - Przeraził się.
-Nie, właściwie to już się żegnaliśmy. - Skłamał bez jakiegokolwiek poruszenia - Ja muszę już wracać, ale ty Ryota, odprowadź ją do domu.
-Ale - Chciałam dowiedzieć się o czym mówił przed przybyciem Kise, jednak nie udało mi się, ponieważ ktoś się niestety wtrącił.
-He? Ale ona mieszka tak daleko. Przecież mogę ją przenocować. Mieszkam w końcu o wiele bliżej.
-Nie rozumiesz tego co powiedziałem? - zapytał piorunując go spojrzeniem. - Tak więc wyrażę się jeszcze raz, ale tym razem jaśniej. Odprowadź ją do JEJ domu, rozumiesz? - powiedział wpatrując się w chłopaka z lekko skrzywioną twarzą.
-Yy . . T-Tak, rozumiem. - wydukał lekko przerażony. Akashi odwrócił się i odszedł w swoją stronę, a ja wraz z Kisę w przeciwną. Przez całą drogę musiałam go zbywać i udawać, że nic się nie stało. Na moje szczęście, potomkiem Sherlocka to on nie był, i łatwo udało mi się wcisnąć mu jakąś tania wymówkę. Gdy deszcz ponownie zaczął mocniej padać, oddał mi swoją bluzę żebym się nie przeziębiła. Fakt, także była przemoczona, ale nie aż tak jak moja, więc z chęcią ją przyjęłam. Po chwili szybszego spaceru, zatrzymaliśmy się pod jego blokiem i weszliśmy do mieszkania.
-Dobra, to zdejmuj te przemoczone ubrania i zmykaj się wykąpać, bo jeszcze mi się tu przeziębisz.
-Hm? Ale wiesz . . . Akashi coś syczał, że nie mogę u ciebie nocować.
-No niby tak, ale na dworze znów zaczyna lać i nie chciałbym żebyś się rozchorowała. Wszystko będzie dobrze puki Akashicchi się nie dowie. - Wyszczerzył zęby i cicho się zaśmiał. Chyba był podekscytowany tym niecnym planem. Ahh . . . To życie na krawędzi. Po chwili jednak wrócił do rzeczywistości. Wyglądał na nieco przestraszonego, tak jakby właśnie zrobił coś, czego nikt nie powinien robić.
-Ej, Ricchi. - Spojrzał na mnie jak mały chłopiec, któremu mama zabrała Toffifee - A-Ale nie powiesz mu o tym, co nie?
-No co ty! Chyba by cię zabił i zatańczył na twoich zwłokach, gdyby się dowiedział, że go nie posłuchałeś. - Byłoby mi szkoda Kise, a poza tym, musiałabym kupować mu kwiatki na grób, więc stwierdziłam, że najlepszymi wyjściem będzie zatajenie niektórych faktów. Chłopak chyba myślał podobnie, dlatego zakończyliśmy ten temat, po to by pogrążyć się w znacznie ważniejszych przemyśleniach. W końcu był już wieczór, a to oznaczało że wypadałoby coś zjeść. Wszakże kolacja to nie byle co. To ostatni posiłek dnia, który podtrzymuje człowieka przy życiu aż do śniadania. Pozostawiłam blondyna z tym dylematem życiowym, a sama poszłam w kierunku łazienki. Na szczęście w torbie miałam strój na WF, ale jako że nie było dzisiaj pana, a co za tym idzie, lekcji także, mogłam użyć tych ubrań w zastępstwie za piżamę. Wiele osób pewnie myśli sobie: ,,Boże, jaka ona jest głupia. Nocować u chłopaka, którego zna jedynie z przerw pomiędzy lekcjami. Jak można być bezmyślnym!?'' No w sumie fakt, ale aż tak głupia nie jestem. Kise jest takim idiotą, że prawdopodobnie nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby coś mi zrobić. A nawet gdyby, to wątpię żeby zainteresował się mną, gdy tak na prawdę, mógłby zaciągnąć do swojej jaskini jedną ze swoich wielbicielek. Gdy skończyłam swój długi, głęboki, wewnętrzny wywód, zorientowałam się że woda zrobiła się już chłodna. Szybko wyszłam i ubrałam się w moją pseudo-piżamę. Będąc na korytarzu poczułam dziwny i nieznany mi zapach, a następnie ujrzałam blondyna który robił coś przy kuchence. To nie mogło wróżyć niczego dobrego.
-O, już się wykąpałaś? - zapytał radośnie gdy usłyszał jak wchodzę.
-Taa. A tak zmieniając temat, co to jest? - Wskazałam palcem na dziwny obiekt znajdujący się na patelni.
-Pomyślałem, że skoro już tu jesteś, to pokażę ci czego nauczyłem się od twojej ostatniej wizyty.
-Boje się.
-Hmm? Czego?
-Tego czegoś. Wygląda jak zmiksowany kot.
-Ej no. Zrobiłem to specjalnie dla ciebie. I nawet użyłem mojego tajnego składnika.
-Weź nie strasz. - To nie wyglądało źle. To wyglądało okropnie. Nie ważne jakby na to nie spojrzeć, to nie było w żaden sposób jadalne. Jednak, widząc pogrążonego chłopaka, postanowiłam zaryzykować życiem, by jakoś zaradzić tej sytuacji. Nabiłam kawałek na widelec i zjadłam. Byłam w niemałym szoku. Nie wiedziałam, że w tym przypadku, coś może smakować gorzej niż wygląda. Myślałam, że jedną nogą jestem na tamtym świecie, ale zaniepokojony moim stanem chłopak, w porę zaczną mnie szturchać.
-No i jak? -zapytał. Wróciłam na chwilę do momentu, w którym czułam smak tego czegoś. Tak jak myślałam. Ciarki wróciły.
-Hmm . . . Powiem tak. Nigdy nie jadłam rozjechanego kota, ale gdyby ktoś mnie zapytał o jego smak, to przyniosłabym mu ''to'' i kazała spróbować.
-Nie musiałaś być aż tak okrutna.
-W sumie, masz racje. Nie kazałabym u tego jeść. Mógłby biedaczek wylądować w szpitalu. - Zaczęłam się śmiać, a Kise z bólem serca wyrzucił ten niezidentyfikowany obiekt do kosza. Ja w tym czasem zajęłam się prawdziwa kolacją. Wyglądało na to, że większość składników poszło na stworzenie ''tego'', dlatego musieliśmy się zadowolić płatkami z mlekiem. Po kolacji zebrałam naczynia i chciałam je umyć. Chłopak razem ze mną wszedł do kuchni, a ja już wtedy czułam, że coś się święci.
-Ricchi, a tak w ogóle, to po co spotkałaś się z Akashicchi'm? - Wzdrygnęłam się a moja twarz upodobniła się kolorem do buraka. Nagle przypomniałam sobie całą sytuację która zaszła w parku. Serce zaczęło mi tak walić tak mocno, że sama zaczęłam podejrzewać się o zawał. Jednak w końcu udało mi się wydusić odpowiedź.
-Musiałam z nim pogadać. - wyszeptałam, próbując ukryć moją czerwoną twarz.
-A o czym?
-Chciałam go przeprosić i podziękować mu.
-Serio?!
-No tak. Zacząłeś mi nawijać, jak to on mi nie pomaga, to pomyślałam że wypadałoby coś zrobić. Więc to tak trochę jakby przez ciebie. - Jego twarz ze zdziwienia przeszła na szeroki uśmiech.
-Czuję się taki wyróżniony.
-Rzadko kiedy zdarzają ci się takie przebłyski mądrości, więc ciesz się puki masz okazje. - Chłopak chyba nie wyczuł ironii, bo ani na chwilę nie przestał się szczerzyć. Może to i lepiej . . .
Nazajutrz przed wyjściem do szkoły spotkała mnie rzecz okropna. Mianowice, zapomniałam na noc rozczesać włosy, więc teraz wyglądałam jakbym używała swojej głowy do szorowania podłogi. Innymi słowy. Wyglądałam bardzo źle. Zbyt źle by pokazać się tak ludziom. Jako że Kise był modelem, natychmiast usłużył mi swą pomocą. Dowiedziałam się że gdzieś w pokoju jego mamy, jest pewna magiczna szczotka, która według jego rodzicielki, potrafi czynić cuda. Gdy ją znalazłam, okazało się że to prawda. Aż trudno było mi uwierzyć.
Byłam już zwarta i gotowa do wyjścia, jednak kilka moich rzeczy nadal zalegało w salonie, więc gdy już wszystko zabrałam, mogliśmy spokojnie wyruszyć do szkoły. Po drodze dowiedziałam się, że mama blondyna znów musiała gdzieś wyjechać i wróci dopiero w czwartek. Jednak jemu to nie przeszkadzało, ponieważ ani jutro ani pojutrze nie będzie go, ani w szkole ani w domu. Znów ma jakieś sesje zdjęciowe. Ahh . . . Praca modela ciężka jak taczka cegieł.
Przed wejściem do budynku, każde z nas rozeszło się w swoją stronę. Chłopak wrócił to bycia wielbionym przez gromady dziewcząt, a ja cicho przedzierałam się przez korytarz. W duchu modliłam się, aby ''Pan Wybawiciel'' darował sobie dzisiejsze zajęcia. A najlepiej, gdyby nie było go do końca miesiąca. Albo gdyby w ogóle zmienił szkołę. W końcu stać go na to, więc czemu by nie?
Szczęście jednak się do mnie nie uśmiechało. Już po wejściu do klasy mogłam ujrzeć jego nieskazitelną twarz wpatrującą się w okno, tak jak to było każdego ranka. Na jego widok znów dopadły mnie wspominki, pewnego deszczowego i szalonego wieczoru. Cholera . . . Moja twarz znów zrobiła się czerwona. Jednak chłopak chyba nie usłyszał jak wchodziłam, ponieważ nawet na mnie nie spojrzał. Uciszyło mnie to, niczym grzebień łysego. Mój plan wyglądał następująco: Wymknąć się i przeczekać aż zadzwoni dzwonek, udawać że wszystko jest tak jak gdyby nigdy nic, a przede wszystkim, pod żadnym pozorem nie dopuszczać do jakiegokolwiek dłuższego kontaktu wzrokowego. To powinno zadziałać. Przynajmniej tak mi się zdawało, puki ktoś mi w tym nie przeszkodził.
Gdy odwróciłam się by wymsknąć się z klasy, dosłownie z znikąd ktoś się przede mną pojawił.
-Ghah! - wrzasnęłam przestraszona. Miałam podejrzenie kolejnego zawału.
-Tobie również ''Ghah'' Dairi-san. - oznajmił, tak jakby nie było w tym nic dziwnego.
-K-Kuroko . . . Co ty tu robisz?
-Z tego co mi wiadomo, to jestem uczniem tej szkoły, więc raczej powinienem być na zajęciach.
-Aaa . . . no tak. Zapomniała, sorki.
-Zmieniając temat. Coś się stało? - Czułam się nieco skołowana tym pytaniem.
-Wiesz, moje życie jest tak nadmiernie ekscytujące, że praktycznie co sekundę coś się dzieje. Jak powiesz mi konkretny dzień i godzinę, to mogę zajrzeć do notesu i opowiem ci ze szczegółami co się wtedy stało. - tyle słów wypowiedzianych tuż po zawale. Z dania na dzień zaczynam zaskakiwać samą siebie.
-Konkretnie chodzi mi o wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek. Byłem po ciebie jak zwykle, ale nikogo nie zastałem, więc pomyślałam że może coś się wydarzyło. - Nie było czuć od niego ani niepokoju ani niczego podobnego, jednak było coś innego czego nie potrafiłam zidentyfikować.
-Aaaa. To o to ci chodziło. Nie musisz się martwić. Sorki że mnie nie było. Wracałam późno a do tego zaczęło padać, więc przekimałam się u Kise. - wyjaśniłam radośnie.
-Rozumiem. To dobrze. Cieszę się że się dobrze dogadujecie. - Ja bym tego tak nie nazwała, ale skoro już tak uważa, to czemu mam wyjawiać mu tą okrutną prawdę? Chociaż zaraz . . . Trochę mało szczegółowo, ale zarazem dość dosadnie wyjaśniłam mu co zdarzyło się wczoraj . . . . i powiedziałam to na głos . . . Gdy odwróciłam się, spełnił się najgorszy scenariusz. ''Ten który nigdy nie powinien tego słyszeć'' siedział kilka metrów za nami, a to mogło znaczyć tylko jedno.
''Kise, wybacz mi. Pokój z tobą i żeby rodzina godnie cię pochowała. Amen.'' - To jedyne co byłam zdolna usłyszeć w swojej głowie. Sądziłam, że właśnie postawiłam krzyżyk na tym debilu, jednak los chyba się do nas uśmiechnął. Wyglądało na to, że Akashi tego nie usłyszał, ponieważ nadal nieprzerwanie wpatrywał się w krajobraz za szybą. Czymkolwiek jest to na co patrzył, niech wie, że ocaliło życie pewnemu niezbyt rozgarniętemu sportowcowi. Odetchnęłam z ulgą a chwilę potem zadzwonił dzwonek. Przez całą lekcje czułam, jak ten potomek szatana się na mnie patrzy, ale nie miałam odwagi odwrócić się w jego stronę. Już wystarczyło mi to, że przez całą lekcję miałam gęsią skórkę i dreszcze. Nienawidzę go. Dzięki Bogu na następnych lekcjach siedziałam albo za nim, albo gdzieś daleko od niego, więc jeden problem poszedł się paść. Na przerwach też udawało mi się jakoś zgrabnie go unikać. Więc podsumowując, to był całkiem udany dzień.
Po lekcjach, nareszcie doczekałam się mojego upragnionego treningu. Tak dawno nie grałam, że już po rozgrzewce byłam cała zdyszana. Niestety, nie było większości chłopaków, bo złapała ich ta wiosenna grypa. Nie narzekałam, ale gra przeciwko dziewczynom, które raczej się tym nie interesują nie była zbyt porywająca. Ostatnio trener tak nas straszył, że zbliżają się Dni Otwarte i musimy ciężko trenować, bo tego dnia mamy ostatni mecz w tym roku szkolnym, a w tamtej chwili jakoś się tym zbytnio nie przejmował. Ale grunt to to, że mogę normalnie chodzić na zajęcia i wziąć udział w tych ''bardzo ważnych'' zawodach.
Gdy trening się skonczyl, wszyscy raźno udaliśmy się do swoich szatni. Przebrałam się i zauważyłam, że jestem dość poczochrana, więc wyciągnęłam z torby szczotkę i zaczęłam przesuwać ją po włosach. Nagle mnie olśniło. Przeciąż ja nigdy nie nosiłam szczotki do szkoły. Zerknęłam na nią. Tak jak podejrzewałam. To była szczotka mamy Kise, której pozwolił mi użycz gdy byłam u niego. Prawdopodobnie gdy rano zabierałam swoje rzeczy, przez przypadek wrzuciłam do torby i ją. Została okraszona mianem ''cudownej'' przez jego rodzicielkę, więc na pewno musiała być ważna. Postanowiłam znaleźć go i mu ją oddać, bo z tego co mówił, ona wraca w czwartek, a jego nie będzie w szkole ani jutro ani pojutrze. Od trenera usłyszałam, że pierwszy skład ma trening na drugiej hali. Szybko się tam udałam i można powiedzieć że zdążyłam w samą porę. Chłopaki właśnie opuszczali szatnie, z jednym wyjątkiem. Akashi nadal siedział na ławce blisko drzwi i uważnie się czemuś przyglądał. Gdy go zauważyłam zaczęłam się powolutku wycofywać, a wtedy wpadłam an Kuroko. Zapytałam go o blondyna, a ten wskazał mi wejście prowadzące na boisko. Mimo że trening był skończony, on nadal biegał.
-Po co on robi te kółka? Przecież już chyba skończyliście trening.
-Za karę. - Nagle dobiegł nas głos czerwonowłosego. Wzdrygnęłam się. 
-Jaką znowu karę? - Zwróciłam się do niego, co zaowocowało skromnym rumieńcem na mojej twarzy.
-Za nieposłuszeństwo.
-Chyba nie masz na myśli . . .
-Tak. Dokładnie to mam na myśli. - Więc jednak usłyszał to co mówiłam rano w klasie.
-O czym mówicie? - zapytał Kuroko.
-O sposobie tresury twojego kapitana. - Wyjaśniłam z dość wyczuwalną ironią.
-Chyba czegoś nie rozumiem.
-Nie martw się, nie ty jeden. Ja też tego nie czaje. - Chłopak z którym mierzyłam się wzrokiem lekko się skrzywił. Następnie Kuroko zapytał mnie, o powód mojej wizyty w tym miejscu. Wyjaśniłam mu wszystko i przez przypadek wspomniałam coś o tym, że już kiedyś przecież nocowałam u Kise. To był chyba mój kolejny wielki błąd. Akashi mruknął coś pod nosem a kilka sekund po tym, podbiegł do nas wymęczony blondyn.
-Skończyłeś Ryota?
-T-Tak. - wysapał.
-Wspaniale. Więc powtórz jeszcze raz to co ci zadałem.
-Że co? - Nagle obudziły się w nim resztki życia.
-Jeśli będziesz dyktował i nadal tracił mój czas, to z chęcią podwoję ilość okrążeń. - oznajmił z diabelskim uśmiechem na twarzy. Wkoło czuć było napiętą atmosferę. Biedak odwrócił się i wykonał polecenie. Wszyscy wspólnie, choć niechętnie, poczekaliśmy na niego. Gdy skończył, oddałam mu jego własność i ruszyliśmy w kierunku głównej bramy. Przy wyjściu ktoś stał. Osoba na pozór mi nieznana, jednak gdy przyjrzałam się uważniej, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Usta same ułożyły mi się w uśmiech, a serce zaczęło bić mocniej. Pobiegłam jak szalona w jego kierunku. Gdy mnie zauważył, skierował się w moją stronę i mocno mnie przytulił, lekko podnosząc do góry. Oczywiście odwzajemniłam jego gest. Kiedy dostrzegł moje lekkie rumieńce, delikatnie pocałował mnie w gorący policzek i wyszczerzył kły. Również się uśmiechnęłam.
-Co ty tu robisz Kotaro? Boże, jak ja się za tobą stęskniłam.
-Nie tylko ty Shi-chan, i to dlatego tu jestem. Przyjechałem cię odwiedzić. - Przez te słowa aż chciało mi się piszczeć z zachwytu. Nie pomyślałam że odkąd wyjechałam z mojego rodzinnego miasta, będę jeszcze kiedyś tak szczęśliwa. Widocznie los jednak się dziś do mnie uśmiechnął.



O luju. To chyba najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam XDDDD
Ale mam nadzieję że nie zanudziłam was :3 Możecie mi dać znać w komentarzach, czy wolicie dłuższe czy krótsze notki :P
A tak na marginesie, wiem że kazałam wam długo czekać, jednak chyba nie mam nic na usprawiedliwienie. Coś po prostu cały czas zabraniało mi skończyć tą część. Czasem to było moje lenistwo, a czasami, gdy już się za to zabierałam, to połowa się kasowała bo burza i brak internetów ;-; Wiem że wiele osób ma to opowiadanko już głęboko gdzieś. W sumie nie dziwi się tym ludziom. Sama bym się wkurwiała gdyby ktoś mi coś takiego robił :P Teraz postaram się dodawać częściej niż co 4 miesiące XDDDD Ale jak to ze mną, nigdy nic nie wiadomo :D
PS. Specjalne dziękóweczki dla Aleksandreła, Ankeła, Ali i Wiki które maltretowały mnie żebym pisała :3 Bóg wam w dzieciach za to dziewuszki ^3^